Pokazywanie postów oznaczonych etykietą minirecenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą minirecenzja. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 14 lipca 2015

Manicure w krótkich recenzjach

Jak chyba każda kobieta lubię mieć pomalowane paznokcie. I choć jak już zapewne wiecie przerzucam się ostatnio na hybrydy, czasem zdarza mi się pomalować paznokcie klasycznymi lakierami. I dzisiaj właśnie będzie o takim tradycyjnym manicure z wykorzystaniem kilku produktów, o których przy okazji napiszę Wam w kilku słowach.


Manicure zaczynam od skrócenia paznokci pilnikiem papierowym i nadania im ulubionego kształtu.
Następnie na skórki wokół paznokci aplikuję albo żel do skórek (jeśli są w bardzo kiepskim stanie), obecnie jest to Eveline żel do skórek, albo preparat do pielęgnacji skórek, obecnie to BioGena wzmacniające serum do pielęgnacji skórek i paznokci.


Jeśli chodzi o żel do usuwania skórek Eveline, nie jest on zły. Zmiękcza skórki i pozwala na ich bezproblemowe odsunięcie z płytki, jednak przy bardziej problematycznych czy narośniętych skórkach może sobie z nimi nie poradzić, bo ich nie rozpuszcza (w odróżnieniu do mojego ulubieńca z Sally Hansen, który radzi sobie ze wszystkim).
Raczej nie kupię ponownie.


Jeśli chodzi natomiast o BioGena, wzmacniające serum do pielęgnacji skórek i paznokci, jest to świetny preparat. Przepięknie zmiękcza skórki, delikatnie je natłuszcza, ma wygodną formę pędzelka, dzięki czemu pozwala na bardzo precyzyjną aplikację. Już po krótkiej chwili od nałożenia można bez problemu odsunąć skórki z płytki i wyglądają one po tym zabiegu na prawdę dobrze. Często zdarza mi się aplikować go na skórki codziennie, a po chwili odsuwać gumowanym kopytkiem, dzięki czemu wreszcie wyglądają one elegancko i znacząco skracają czas manicure.
Zapewne kupię ponownie.



Po odtłuszczeniu płytki aplikuję na paznokcie bazę pod lakier, obecnie jest to Laura Conti Maximum Calcium. Preparat jest nazywany odżywką. Znalazłam na jej temat pewną recenzję mówiącoą o tym, że niszczy paznokcie. Ja nie używam jej jako odżywki, tylko typową bazę pod lakier, a, że nie maluję paznokci bardzo często, mnie krzywdy nie wyrządziła. Produkt jest bardzo gęsty, nie da się go zaaplikować cienką warstwą. Bardzo ładnie wyrównuje płytkę, nie barwi jej, natomiast nałożony pod lakier kolorowy sprawia, że paznokcie wyglądają jak żele/hybrydy. Jest wydajna i szybko wysycha. Idealnie się sprawdza jako baza pod lakiery kolorowe.
Być może kupię ponownie.


Kolejnym krokiem jest aplikacja lakieru kolorowego. Tym razem zdecydowałam się na dwa odcienie z gamy Oriflame The One.


Purple to piękny, głęboki fiolet. Bardzo ładnie prezentuje się na paznokciach, dzięki szerszemu, zaokrąglonemu na brzegach pędzelkowi, bardzo dobrze się aplikuje. Do pełnego krycia nie wystarczą niestety dwie warstwy, nawet wtedy widoczne były delikatne prześwity, a lakier niestety dość mocno smuży. Zmywał się średnio, nie odbarwił płytki.


Lime to odcień jasnej żółci, mnie przypomina kolorem kogel mogel. Lakier jest bardziej gęsty niż fioletowy brat i mocniej kryjący, niestety przez swoją gęstość bardziej też smuży. Do pełnego krycia wystarczają w zupełności dwie warstwy. Również zmywa się średnio, nie odbarwia płytki. Pędzelek identyczny jak w wersji fioletowej.


Lakiery mają bardzo dobrą trwałość, choć delikatnie starte końce pojawiają się już trzeciego dnia, sam lakier zaczął odpryskiwać dopiero po niemal tygodniu.
Lakierów z uwagi na trudna aplikację, nie kupię ponownie, nie ciekawią mnie również inne kolory z tej serii.


Po aplikacji lakierów kolorowych, zabezpieczam paznokcie lakierem nawierzchniowym, obecnie jest to top coat marki Indigo Nails, o którym mogliście już przeczytać na moim blogu TUTAJ.
Jeśli byłby dostępny, na pewno kupiłabym go ponownie.


Na zakończenie zabiegu na skórki wokół paznokci aplikuję oliwkę pielęgnujacą, obecnie jest to KillyS odżywcza oliwka do skórek i paznokci. Skład oczywiście oparty na parafinie, produkt ma miękki i dość cienki pędzelek co znacząco ułatwia aplikację na skórki. Preparat zadzwiająco szybko się wchłania, a skórki po jego zastosowaniu wyglądają na dobrze nawilżone i zadbane. Regularna aplikacja pozawala poprawić ich stan, niestety wymaga aplikacji nawet 4-5 razy dziennie, ponadto może to być jedynie pozorne. Oliwka jest wydajna i ma bardzo przyjemny, owocowy zapach, niestety efekty jej działania nie są zachwycające.
Nie kupię ponownie.


Na sam koniec na dłonie aplikuję krem do rąk.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo dziękuję producentom marek: Eveline, BioGena, Laura Conti, Oriflame
i KillyS za możliwość przetestowania produktów.
Opinia o produktach jest subiektywna, a fakt otrzymania produktów nieodpłatnie
nie miał na nią wpływu.

Pozdrawiam,

środa, 8 lipca 2015

Mój codzienny makijaż w krótkich recenzjach

Makijaż noszę od 16. roku życia. Wtedy ograniczałam się do pudru, kredki do brwi i tuszu, obecnie kosmetyków jest trochę więcej, a sam makijaż zmienia się w zależności od nastroju, zawsze jednak jest to delikatny makijaż oczu, najczęściej równie subtelna pomadka czy błyszczyk, choć ostatnio zaczęłam używać trochę mocniejszych kolorów na ustach.

Ponieważ w ostatnim czasie wpadło mi kilka nowych produktów do makijażu, chciałabym się nimi z Wami podzielić w krótkich recenzjach dobrze jednak oddających czy produkty się u mnie sprawdziły czy też nie.


Poranne czynności higieniczno-makijażowe mojej twarzy zaczynam od przemycia twarzy płynem micelarny (obecnie jest to płyn z L'Oreal, brak na zdjęciu) oraz nałożenia kremu nawilżającego Oillan. Moja skóra jest ostatnio bardzo odwodniona i domaga się dodatkowej porcji nawilżenia, stąd bardzo się ucieszyłam, gdy dostałam ten krem na ostatnim Czerwcowym Spotkaniu Blogerek (relacja). Krem spisuje się bardzo dobrze, ale więcej przeczytacie o nim w osobnej recenzji TUTAJ. Pod oczy aplikuję krem Ziaja z bławatkiem. Pisałam o nim już w jednych z moich ulubieńców (KLIK). Krem świetnie nawilża skórę pod oczami, delikatnie ją napina, ma też rozjaśniać cienie, ale tego efektu niestety nie zauważyłam.



Gdy krem się wchłonie aplikuję na skórę krem z filtrem, w chwili obecnej jest to preparat marki Mustela Mleczko Przeciwsłoneczne, bardzo wysoka ochrona (SPF 50+). Jest to marka kosmetyków skierowanych do pielęgnacji dzieci i niemowląt, dlatego też nie miałam okazji wcześniej jej poznać. Krem nie bieli skóry, choć pozostawia na niej dość tłusty, nieprzyjemny film. Ma fajne opakowanie z pompką, która jednak z uwagi na to, że krem jest bardzo rzadki, niekoniecznie spełnia swoje zadanie. Ponadto produkt ten niestety niezbyt przyjemnie pachnie (a krem marki Soraya, którego używałam dotychczas, przyzwyczaił mnie, że filtry do twarzy pachną cudownie, kremowo i letnio). Jestem z niego zadowolona, bo zapewnia mi ochronę przeciwsłoneczną, której moja skóra twarzy, zwłaszcza latem, bardzo potrzebuje, jednak nie sądzę, abym zakupiła kolejne opakowanie. Krem znalazł sie również w moich ulubieńcach czerwca KLIK.
Następnie aplikuję na skórę serum LAMBRE DNA Shot Line Ultra Lift. Nie ma właściwości wygładzających zmarszczki, ale doskonale sprawdza się jako baza pod makijaż. Więcej o tym serum przeczytacie TUTAJ.


Po nawilżeniu i ochronie przychodzi pora na odrobinę koloru. Obecnie używam rozświetlającego kremu CC marki Eveline Cosmetics, który niestety solo jest dla mnie trochę za ciemny, dlatego mieszam go z jednym z moich letnich ulubieńców, również marki Eveline Magical CC Cream, Diamond & 24k Gold do cery jasnej. Krem ten jest biały z zatopionymi beżowymi drobinami, które pod wpływem rozcierania na skórze uwalniają kolor. Połączenie tych dwóch kremów daje na mojej skórze przepiękny efekt wyrównanego koloru, ale skóra nadal wygląda naturalnie. Jest gładka, dobrze nawilżona, a drobne naczynka na policzkach ładnie przykryte. Podkłady nie ważą się i nie ścierają brzydko w ciągu dnia. Nie zauważyłam efektu rozświetlenia skóry, ale wygląda ona zdrowo, a kremy są lekkie. Idealne połączenie na gorące dni.
Kolejnym krokiem jest korektor pod oczy, u mnie to KOBO w odcieniu 101. Nie ma bardzo mocnego krycia, ale na moje drobne cienie zupełnie wystarczające, dobrze się utrzymuje, nie ciemnieje i nie wchodzi w załamania skóry.



Kolej na brwi, wypełniłam je pudrem do brwi Golden Rose (odcień 102), a następnie przeczesałam korektorem do brwi Catrice w odcieniu brązowym.


Następnie lekko opruszam twarz pudrem, pod oczami jest to biały puder BeBeauty HD, resztę twarzy traktuję nowością w mojej kosmetyczce, Pudrem Delia (odcień 04 brzoskwiniowy). W opakowaniu ma dość ciemny kolor, ale dobrze stapia się z cerą, trudno go nabrać na miękki pędzel, jest dość zbity i matowi skórę niestety na bardzo krótki czas, już po 2 godzinach widzę błyszczenie na policzkach w okolicach skrzydełek nosa oraz na czole. Za to ładne, solidne opakowanie z lusterkiem sprawia, że świetnie się nada do poprawek w ciągu dnia. Ponadto nie daje brzydkiego pudrowego efektu na twarzy w odróżnieniu do mojego ulubieńca, który lubi dawać ten efekt gdy zaaplikuję go odrobinę za dużo.


Kolejny krok to oczy. Na powieki aplikuję bazę pod cienie Avon (brak na zdjęciu), a następnie na całą powiekę aplikuję cień do powiek w kolorze jasnoróżowym marki HEAN, High Definition (odcień 841). Cień ładnie rozjaśnia skórę, pomimo widocznych w opakowaniu drobin nie daje efektu błyszczenia i bombki, wyrównuje kolor skóry dając piękne, satynowo-perłowe wykończenie i stanowi świetną bazę pod pozostałe cienie.
Następnie w zewnętrzny kącik aplikuję cień Neauty Minerals w odcieniu Silver Violet, rozcierając go trochę z załamanie i powyżej. Sam kącik akcentuję cieniem w odcieniu Volcanic Ash. W wewnętrzny kącik i na środek powieki nakładam cień w odcieniu In The Mist, który idealnie nadaje się do rozświetlenia powieki. Na zakończenie makijażu oczu powracam do cienia Volcano Ash i rysuję cieniutką kreskę tuż przy samej linii rzęs dla ich optycznego zagęszczenia. O wszystkich cieniach marki Neauty Minerals, które udało mi się przetestować, przeczytacie TUTAJ.


Pod łuk brwiowy i w wewnętrzny kącik aplikuję odrobinę rozświetlacza Paese, w pięknym, słonecznym odcieniu (numer 01, champagne). Idealnie nadaje się do rozświetlenia spojrzenia czy na szczyty kości policzkowych, choć moim zdaniem jego pojemność jest zdecydowanie za duża. Daje ładny efekt tafli, a odcień choć złoty jest jednak dość chłodny.


Kości policzkowe podkreślam różem do policzków, używam wielu różnych róży w zależności od nastroju, więc nie będę podawać jednego konkretnego odcienia i marki. Pod kości policzkowe aplikuje odrobinę matowego brązera Catrice.

Na koniec tuszuję rzęsy maskarą, w chwili obecnej jest to tusz Paese Adore 3D Lash Mascara, który pięknie wydłuża i rozczesuje rzęsy, nie osypuje się, ma wygodną, silikonową szczoteczkę lekko zwężającą się ku końcowi. Nie znałam wcześniej tuszy tej marki, ale z tego jestem bardzo zadowolona, więc możliwe, że to nie ostatni tusz Paese, który znalazł się w mojej kosmetyczce. Ma dość suchą formułę, jednak to nie przeszkadza zupełnie w jego używaniu, doskonale się spisuje na moich lichych rzęsach.


Uzupełnieniem makijażu są pomalowane usta, obecnie wykorzystuję w tym celu pomadkę JOKO w pięknym odcieniu żywego różu (fuksji?), o kokieteryjnej trochę nazwie Lola (numer 49). Pomadka idealnie podkreśla moje usta, uwydatnia biel zębów, ma satynowe wykończenie, dobrze się aplikuje, nie wysusza ust i nie podkreśla suchych skórek, choć o nawilżeniu też nie można mówić. Jest również trwała, bez jedzenia i picia spokojnie wytrzyma na ustach nawet do czterech godzin. Jedyną jej wadą jest fakt, że kiepsko "się zjada", mianowicie schodzi z wewnętrznej części ust, a pozostaje na obrysie, co wygląda nieestetycznie.


Czasami, na sam koniec spryskuję twarz utrwalaczem makijażu z Inglota, ale nie zawsze stosuję ten krok.


I tak właśnie prezentuje się obecnie mój dzienny makijaż.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo dziękuje producentom marek: Eveline, Delia, Hean, Neauty Minerals,
Paese, Joko , Mustela, Oillan za możliwość przetestowania produktów.
Opinia o produktach jest subiektywna, a fakt otrzymania produktów nieodpłatnie nie miał na nią wpływu.

Pozdrawiam,

poniedziałek, 6 lipca 2015

Pielęgnacja stóp w minirecenzjach

O stopy należy dbać. Muszą nas nosić całe nasze życie, a wierzcie mi, nie mają lekko. Sztuczne włókna, za ciasne buty, szpilki czy niewygodne wkładki, z tym muszą zmagać się na co dzień. Osobiście staram się regularnie wykonywać domowy pedicure, choć ciężko u mnie z systematycznością. Zazwyczaj rytuał taki obejmuje kilka prostych kroków o których opowiem Wam dzisiaj.


KROK 1: moczenie stóp
Biorę miskę, wypełniam ją ciepłą (ale nie gorącą wodą), wsypuję sól zmiękczającą i funduję moim stopom 10-15 minutową kąpiel. Tym razem użyłam soli marki Secret Soap Store o zapachu grejpfruta. Choć sól nie jest przeznaczona stricte do kąpieli stóp, całkiem fajnie się sprawdziła w tej roli.
Sól pachnie absolutnie bosko, a zapach utrzymuje się nawet w kontakcie z wodą. Ma duże kryształki, które ciężko się rozpuszczają, delikatnie barwi wodę na różowo, nie pieni się. Zmiękcza skórę, pozostawia na niej delikatny, satynowy film, nie przesusza.

KROK 2: ścieranie martwego naskórka
Osobiście używam do tego celu tarki marki Scholl kupionej lata temu, ale nadal w doskonałym stanie. Tarka jest metalowa, więc łatwa do utrzymania w czystości, ma dwie strony ścierające, grubo i drobnoziarnistą, doskonale radzi sobie z martwym naskórkiem nie uszkadzając zdrowej skóry. Powinna być stosowana na suchej skórze, ja jednak używam jej na wilgotnych, wcześniej wymoczonych stopach i bez problemu daje radę. To moja ulubiona tarka do stóp od lat.

KROK 3: wygładzenie skóry
Zazwyczaj jest to po prostu użycie peelingu do stóp. Mam kilka ulubionych produktów, tym razem postawiłam na proszek peelingujący otrzymany na blogerskim spotkaniu od marki Pumice SPA.
Granulki bardzo drobne, przypominają korund, a jest to po prostu pumeks w proszku. Doskonale radzi sobie z wygładzeniem skóry, usuwa resztki martwego naskórka i nadaje stopom ostateczny szlif. Proszek nie pieni się, nie rozpuszcza w kontakcie z wodą, jest szalenie wydajny, bo wystarczy go odrobina, aby zetrzeć naskórek ze stóp. Proszek jest bezzapachowy, ma delikatnie różowy kolor. Wiem, że jest dostępny również w innych wersjach zapachowych.

KROK 4: nawilżenie
Mam już swój ulubiony krem nawilżający do stóp, tym razem jednak chciałam wypróbować maskę do ciała z Secret Soap Store, której próbkę otrzymałam. Ilość maski wygląda niepozornie, ale jest ona szalenie wydajna. Ma gęstą, żelową konsystencję, czerwony, transparentny kolor i fenomenalnie pachnie grejpfrutem. Maska nie zostawia lepiącej warstwy na skórze, szybko się wchłania, ale nawilżenie oceniłabym jako bardzo przeciętne. Wiem, że nie jest to produkt przeznaczony do pielęgnacji stóp, jednak maska do ciała powinna mieć na tyle mocne działanie, że i stopy powinna odpowiednio nawilżyć. Raczej nie skuszę się na nią ponownie, pomimo, że maska jest produktem bez spłukiwania i fajnie się ją stosuję.


Po takim zabiegu moje stopy są dobrze złuszczone i gotowe na kolejny tydzień. Zabiegi staram się powtarzać nie rzadziej niż raz na dwa tygodnie (co nie zawsze mi się udaje). O ile sól i proszek do peelingu na pewno w tym celu zużyję (sól wystarczy mi na jeszcze jeden zabieg, proszek na pewno na dużo dłużej) o tyle maskę przetestuję również na ciało, może tam sprawdzi się lepiej.

Niestety żadnego z tych produktów nie znalazłam w pełnej pojemności, nie wiem więc jakie są ich ceny. Z tego co mi wiadomo, produkty Secret Soap Store należą do linii profesjonalnej i nie są dostępne w sprzedaży detalicznej.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo dziękuję Scandia Cocmetics, producentowi marki Secret Soap Store
oraz Pumice SPA za możliwość przetestowania produktów.
Opinia jest subiektywna, a fakt otrzymania produktu nieodpłatnie nie miał na nią wpływu.

Pozdrawiam,




piątek, 30 maja 2014

Kolorowy piątek - Essence Colour & Go - Sparkle Sand Effect - 156 me and my lover

Lakiery Essence z serii Colour & Go są mi już znane, kiedyś kupiłam sobie przepiękny zielony kolor z tej serii. Lubię je za szeroki, łatwy w obsłudze pędzelek i nietypową, taliowaną buteleczkę. Lakier o którym napiszę Wam dzisiaj udało mi się zdobyć podczas wymianki "Bierz co chcesz" na niedawnym Beauty Lunchu w Katowicach (relacja - klik).
Czy jestem zadowolona z tej zdobyczy?

Essence
Colour & Go
Sparkle Sand Effect
156 me and my lover


Dostępność: niegdyś Superpharm i inne drogerie stacjonarne z szafami Essence, nie wiem jednak czy nie jest to jakaś limitowana seria.
Cena: niestety nie znam
Pojemność: 8 ml

Kolor +/-
Brokatowa czerwień. Miałam nadzieję na matowy piasek, niestety  ten odcień ma brokatowe drobiny. Nie jest zły, wolę jednak kremowe i matowe wykończenia.

Wykończenie +/-
Jak już wspomniałam piaskowe, brokatowe, szorstkie i mieniące się drobinami.


Na zdjęciach kolor wychodzi trochę jaśniejszy
niż jest w rzeczywistości


Konsystencja +
Bardzo wygodna w aplikacji, nie spływa na skórki, nie rozlewa się, ale też nie powoduje tarcia o płytkę jak niektóre lakiery piaskowe.

Aplikacja +
Szeroki, dość krótki pędzelek pozwala na bezproblemową i wygodną aplikację.

Krycie+/-
Pełne krycie wymaga dwóch warstw, zauważam jednak nadal prześwity płytki, nie wiem jednak czy to wina przetarć w piaskowej powierzchni czy marne krycie. Aby to zauważyć trzeba się mocno przyjrzeć, na pierwszy rzut oka przetarcia te są zupełnie niezauważalne.



Schnięcie +
Szybkie, choć nie błyskawiczne.

Trwałość -
Wspomniałam już o przetarciach na lakierze, dodatkowo na drugi dzień po pomalowaniu widać lekko starte końcówki. Ponadto niemal zaraz po pomalowaniu na jednym z paznokci pojawił się odprysk :(

Zmywanie -
Tak jak się spodziewałam - koszmarne. Barwi skórki, ciężko go doszorować z płytki, nawet po dłuższym przytrzymaniu nasączonego zmywaczem płatka. Brokat roznosi się wszędzie naokoło a do całkowitego domycia potrzebowałam aż trzech płatków.

Opakowanie +
Buteleczka z grubego szkła w ciekawym kształcie i zakrętką w kolorze lakieru.

To zdjęcie chyba najlepiej oddaje
autentyczny odcień lakieru

W kilku słowach: Niestety, choć lakiery piaskowe lubię, do tego nie zapałałam miłością. Nie jest zły, ładnie kryje, dobrze się aplikuje, z trwałością jest tak sobie. Z wad należy na pewno wspomnieć o tym, że się przeciera, fatalnie zmywa z paznokci i dość szybko ściera z końcówek. Raczej bym go nie kupiła, ale jeśli lubicie brokatowe, piaskowe wykończenia, to czemu nie.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozdrawiam,

środa, 14 maja 2014

Kolorowa środa - ESSIE - turquoise & caicos

Jak już zapewne wiecie po moim ostatnim poście o lakierach Essie, są one jednymi z moich ulubionych i mam ich kilka w swojej kolekcji. Kolor, który dzisiaj chcę Wam pokazać urzekł mnie od pierwszego nałożenia na paznokcie, a mowa o...

ESSIE
Yurquoise & caicos


Na zdjęciu kolor wychodzi ciemniejszy niż jest
w rzeczywistości

Dostępność: na pewno Superpharm, nie wiem jak z innymi stacjonarnymi drogeriami, oczywiście Internet.
Cena: przecenione nawet po 10 zł, cena regularna ok. 32 zł
Pojemność: 13.5 ml (wersja nieprofesjonalna)

Kolor +
Odcienie są na pewno niewątpliwą zaletą tych lakierów.
Tym razem to wspaniały, pastelowy turkus, bardziej zielony niż błękitny, można też nazwać ten odcień miętą z mlekiem.

Wykończenie +
Kremowe, bez absolutnie żadnych drobin.  


Konsystencja +
Idealna, nie za rzadka i nie za gęsta, dobrze się rozprowadza, nie spływa na skórki, choć.

Aplikacja +/-
Znowu szeroki pędzelek ułatwia bardzo nakładanie lakieru na płytkę niezbyt grubą warstwą, choć niestety nie jest ono zbyt równomierne i czasem lakier smuży.

Krycie -
Dla pełnego krycia i ładnego efektu potrzebuje niestety aż 3 warstw :( Ten wynik zdecydowanie mnie nie zadowala. 

Na tym zdjęciu odcień wyszedł dobry, ale trochę bardziej
jaskrawy niż w rzeczywistości


Schnięcie +
Pomimo dużej ilości warstw, wyjątkowo bezproblemowe i szybkie, przy użyciu SV już po 15-20 minutach uzyskujemy pełną twardość.

Trwałość +
Również jak w przypadku poprzedniego Essie'aka genialna. Odpowiednio nałożone, na odtłuszczoną płytkę, bazę w postaci NT II Foundation i wykończeniu SV, po tygodniu mam lekko starte końcówki i drobniutkie odpryski, lakier jednak nadal wygląda estetycznie.

Zmywanie +
Bezproblemowe, szybkie, nie barwi płytki, nie brudzi skórek.

Opakowanie +
Tutaj także bez zaskoczenia, świetna, kwadratowa, typowa dla lakierów tej marki, z wytłoczoną nazwą producenta. Bardzo mi się podoba. 




W kilku słowach: Gdybym wydała na ten lakier 30 zł, pewnie drażniłaby mnie konieczność nakładania aż trzech warstw. Na szczęście kupiłam go w promocji, a 10 zł ten kolor i trwałość są na pewno warte. Nadal pozostaję miłośniczką Essie, a obecnie czekam na odebranie od Oluśki :* wyczekiwanego i upragnionego Fiji.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozdrawiam,