Makijaż noszę od 16. roku życia. Wtedy ograniczałam się do pudru, kredki do brwi i tuszu, obecnie kosmetyków jest trochę więcej, a sam makijaż zmienia się w zależności od nastroju, zawsze jednak jest to delikatny makijaż oczu, najczęściej równie subtelna pomadka czy błyszczyk, choć ostatnio zaczęłam używać trochę mocniejszych kolorów na ustach.
Ponieważ w ostatnim czasie wpadło mi kilka nowych produktów do makijażu, chciałabym się nimi z Wami podzielić w krótkich recenzjach dobrze jednak oddających czy produkty się u mnie sprawdziły czy też nie.
Poranne czynności higieniczno-makijażowe mojej twarzy zaczynam od
przemycia twarzy płynem micelarny (obecnie jest to płyn z L'Oreal, brak na zdjęciu) oraz
nałożenia kremu nawilżającego Oillan. Moja skóra jest ostatnio bardzo odwodniona i domaga się dodatkowej porcji nawilżenia, stąd bardzo się ucieszyłam, gdy dostałam ten krem na ostatnim
Czerwcowym Spotkaniu Blogerek (relacja). Krem spisuje się bardzo dobrze, ale więcej przeczytacie o nim w osobnej recenzji
TUTAJ.
Pod oczy aplikuję krem
Ziaja z bławatkiem. Pisałam o nim już w jednych z moich ulubieńców (
KLIK). Krem świetnie nawilża skórę pod oczami, delikatnie ją napina, ma też rozjaśniać cienie, ale tego efektu niestety nie zauważyłam.
Gdy krem się wchłonie aplikuję na skórę
krem z filtrem, w chwili obecnej jest to preparat marki
Mustela Mleczko Przeciwsłoneczne, bardzo wysoka ochrona (SPF 50+). Jest to marka kosmetyków skierowanych do pielęgnacji dzieci i niemowląt, dlatego też nie miałam okazji wcześniej jej poznać. Krem
nie bieli skóry, choć
pozostawia na niej dość
tłusty, nieprzyjemny
film. Ma
fajne opakowanie z pompką, która jednak z uwagi na to, że krem jest
bardzo rzadki, niekoniecznie spełnia swoje zadanie. Ponadto produkt ten niestety
niezbyt przyjemnie pachnie (a krem marki Soraya, którego używałam dotychczas, przyzwyczaił mnie, że filtry do twarzy pachną cudownie, kremowo i letnio). Jestem z niego zadowolona, bo zapewnia mi ochronę przeciwsłoneczną, której moja skóra twarzy, zwłaszcza latem, bardzo potrzebuje, jednak nie sądzę, abym zakupiła kolejne opakowanie. Krem znalazł sie również w moich ulubieńcach czerwca
KLIK.
Następnie aplikuję na skórę serum
LAMBRE DNA Shot Line Ultra Lift. Nie ma właściwości wygładzających zmarszczki, ale doskonale sprawdza się jako baza pod makijaż. Więcej o tym serum przeczytacie
TUTAJ.
Po nawilżeniu i ochronie przychodzi pora na odrobinę koloru. Obecnie używam
rozświetlającego kremu CC marki
Eveline Cosmetics, który niestety solo jest dla mnie trochę
za ciemny, dlatego mieszam go z jednym z moich letnich ulubieńców, również marki
Eveline Magical CC Cream, Diamond & 24k Gold do cery jasnej. Krem ten jest biały z zatopionymi beżowymi drobinami, które pod wpływem rozcierania na skórze uwalniają kolor. Połączenie tych dwóch kremów daje na mojej skórze przepiękny efekt wyrównanego koloru, ale skóra nadal wygląda naturalnie. Jest gładka, dobrze nawilżona, a drobne naczynka na policzkach ładnie przykryte.
Podkłady nie ważą się i
nie ścierają brzydko w ciągu dnia. Nie zauważyłam efektu rozświetlenia skóry, ale wygląda ona zdrowo, a kremy są lekkie. Idealne połączenie na gorące dni.
Kolejnym krokiem jest
korektor pod oczy, u mnie to
KOBO w odcieniu
101.
Nie ma bardzo mocnego krycia, ale na moje drobne cienie zupełnie
wystarczające, dobrze się utrzymuje, nie ciemnieje i nie wchodzi w
załamania skóry.
Kolej na
brwi, wypełniłam je
pudrem do brwi Golden Rose (odcień 102), a następnie przeczesałam
korektorem do brwi Catrice w odcieniu brązowym.
Następnie lekko
opruszam twarz pudrem, pod oczami jest to biały puder
BeBeauty HD, resztę twarzy traktuję nowością w mojej kosmetyczce, Pudrem
Delia (odcień 04 brzoskwiniowy). W opakowaniu ma dość ciemny kolor, ale
dobrze stapia się z cerą,
trudno go nabrać na miękki pędzel, jest dość
zbity i
matowi skórę niestety
na bardzo krótki czas, już po 2 godzinach widzę błyszczenie na policzkach w okolicach skrzydełek nosa oraz na czole. Za to
ładne,
solidne opakowanie z lusterkiem sprawia, że świetnie się nada do poprawek w ciągu dnia. Ponadto
nie daje brzydkiego pudrowego efektu na twarzy w odróżnieniu do mojego ulubieńca, który lubi dawać ten efekt gdy zaaplikuję go odrobinę za dużo.
Kolejny krok to
oczy. Na powieki aplikuję
bazę pod cienie Avon (brak na zdjęciu), a następnie na całą powiekę aplikuję
cień do powiek w kolorze jasnoróżowym marki
HEAN, High Definition (odcień 841). Cień
ładnie rozjaśnia skórę, pomimo widocznych w opakowaniu drobin
nie daje efektu błyszczenia i
bombki,
wyrównuje kolor skóry dając piękne, satynowo-perłowe wykończenie i stanowi
świetną bazę pod pozostałe cienie.
Następnie
w zewnętrzny kącik aplikuję cień
Neauty Minerals w odcieniu
Silver Violet, rozcierając go trochę z załamanie i powyżej. Sam kącik akcentuję cieniem w odcieniu
Volcanic Ash.
W wewnętrzny kącik i na środek powieki nakładam cień w odcieniu
In The Mist, który
idealnie nadaje się do rozświetlenia powieki. Na zakończenie makijażu oczu powracam do cienia
Volcano Ash i rysuję cieniutką
kreskę tuż
przy samej linii rzęs dla ich optycznego zagęszczenia. O wszystkich cieniach marki Neauty Minerals, które udało mi się przetestować, przeczytacie
TUTAJ.
Pod łuk brwiowy i w wewnętrzny kącik aplikuję odrobinę
rozświetlacza Paese, w
pięknym, słonecznym
odcieniu (numer 01, champagne).
Idealnie nadaje się do
rozświetlenia spojrzenia czy
na szczyty kości policzkowych, choć moim zdaniem jego pojemność jest zdecydowanie za duża. Daje ładny efekt tafli, a odcień choć złoty jest jednak dość chłodny.
Kości policzkowe podkreślam
różem do policzków, używam wielu różnych róży w zależności od nastroju, więc nie będę podawać jednego konkretnego odcienia i marki.
Pod kości policzkowe aplikuje odrobinę matowego
brązera Catrice.
Na koniec
tuszuję rzęsy maskarą, w chwili obecnej jest to
tusz Paese Adore 3D Lash Mascara, który
pięknie wydłuża i
rozczesuje rzęsy,
nie osypuje się, ma wygodną,
silikonową szczoteczkę lekko zwężającą się ku końcowi. Nie znałam wcześniej tuszy tej marki, ale z tego jestem bardzo zadowolona, więc możliwe, że to nie ostatni tusz Paese, który znalazł się w mojej kosmetyczce. Ma dość
suchą formułę, jednak to
nie przeszkadza zupełnie w jego używaniu, doskonale się spisuje na moich lichych rzęsach.
Uzupełnieniem makijażu są pomalowane
usta, obecnie wykorzystuję w tym celu
pomadkę JOKO w
pięknym odcieniu żywego różu (fuksji?), o kokieteryjnej trochę nazwie Lola (numer 49). Pomadka
idealnie podkreśla moje usta,
uwydatnia biel zębów, ma
satynowe wykończenie, dobrze się aplikuje,
nie wysusza ust i nie podkreśla suchych skórek, choć o nawilżeniu też nie można mówić. Jest również trwała, bez jedzenia i picia spokojnie wytrzyma na ustach nawet do czterech godzin. Jedyną jej wadą jest fakt, że
kiepsko "się zjada", mianowicie
schodzi z wewnętrznej części ust, a
pozostaje na obrysie, co wygląda nieestetycznie.
Czasami, na sam koniec spryskuję twarz
utrwalaczem makijażu z
Inglota, ale nie zawsze stosuję ten krok.
I tak właśnie prezentuje się obecnie mój dzienny makijaż.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Opinia o produktach jest subiektywna, a fakt otrzymania produktów nieodpłatnie nie miał na nią wpływu.
Pozdrawiam,