Oglądałam wczoraj uroczy babski film „Jestem taka piękna!” (org. I feel pretty!)(2018).
|
Źródło: filmweb.pl |
Film, zakwalifikowany na portalu filmweb.pl jako komedia, opowiada o losach przeciętnej amerykańskiej dziewczyny (w tej roli Amy Schummer), która nie jest zadowolona ze swojego wyglądu (szok i niedowierzanie! <sarkazm>).
W wyniku zbiegu okoliczności zyskuje przekonanie, że oto spełniło się jej marzenie o cudownej, szczupłej (sic!) sylwetce. Wydaje jej się, że jest piękna i zgrabna, a świat leży u jej stóp, i odzwierciedla to swoim zachowaniem i pewnością siebie.
I choć wiem, jaki był główny zamysł tego filmu, wmówienie widowni (zwłaszcza jej żeńskiej części), że przeciętnych rozmiarów dziewczyna (a na amerykańskie standardy to wręcz osoba szczupła), nosząca (na oko) rozmiar 40, ma nadwagę i nie ma czego szukać w świecie modelek noszących rozmiar „0” (polskie 34) jest po prostu śmieszne.
Ludzie! Co jest nie tak z naszym społeczeństwem, że wmawiamy szczupłym, zdrowym dziewczynom, że powinny schudnąć?
Przemysł filmowy robi to od lat. Wmawia nam, kobietom, że „prawdziwa” kobieta kończy się na rozmiarze 34, no może 36, a wszystko powyżej to już nadwaga kwalifikująca do natychmiastowego odchudzania, diety złożonej z sałaty i hektolitrów potu wylanych na fancy siłowni.
Takich filmów mamy na pęczki. Rzekomą nadwagę miała Bridget Jones (2001) grana przez Renée Zellweger, która non stop się odchudzała i była uważana za grubą, podczas gdy w rzeczywistości nie przekroczyła rozmiaru 40 – takiego, jaki nosi przeciętna Polka.
|
Źródło: filmweb.pl
|
Za pulchną uważana była Natalie (Martine McCutcheon) z „To właśnie miłość” (2003), kobieta która miała krągłości i wspaniałe, kobiece kształty bez grama zbędnego tłuszczu.
Nosząca rozmiar 38 Andrea „Andy” Sachs (Anne Hathaway) w „Diabeł ubiera się u Prady” (2006) została nazwana „inteligentną grubaską”. Powtórzę: rozmiar 38...
|
Źródło: filmweb.pl |
Nadwaga i otyłość nie są niczym dobrym ani zdrowym. I choć akceptowanie siebie jest bardzo ważne, to w pewnym momencie nadmiar kilogramów znacząco będzie wpływał na nasze zdrowie i sprawność. Liczne badania wskazują, że nadwaga i otyłość prowadzą do poważnych powikłań zdrowotnych od cukrzycy i nadciśnienia począwszy, na zwiększonym ryzyku zachorowania na niektóre typy nowotworów skończywszy (zwłaszcza nowotworu piersi czy jelita grubego).
Ale wmawianie w 2018 roku normalnie wyglądającym kobietom, z właściwą masą ciała, że mają problem z nadmierną tuszą jest z gruntu złe, niewłaściwe, niezdrowe i może prowadzić nie tylko do zaburzonej samooceny, ale i poważnych powikłań zdrowotnych, w tym emocjonalnych.
Zwłaszcza, że żadna z nas, kobiet chorujących na otyłość, nie jest (przeważnie) w stanie osiągnąć rozmiaru 36 czy nawet 38, a masa ciała oscylująca w granicach 60 kg najczęściej pozostaje w sferze marzeń.
Przestańmy piętnować zdrowo wyglądające dziewczyny i wmawiać im, że powinny schudnąć, bo dążenie do niedoścignionych ideałów z okładek czasopism i wybiegów mody jeszcze nigdy nikomu nie pomogło.
Nie zrozumcie mnie źle, nie popieram normalizacji otyłości i nadwagi (choć żadna z nas nie obudziła się pewnego pięknego dnia i nie stwierdziła, że „od dzisiaj będę gruba”), ale zrozumienie, że nadwaga czy otyłość nie jest naszym wyborem, a wynikiem wielu lat zaniedbań i niewłaściwych wyborów żywieniowych (bardzo często wyniesionych z domu rodzinnego) jest kluczowe dla zdrowej redukcji masy ciała.
Bo odchudzanie zaczyna się w głowie i nie jest to tylko pusty frazes, ale fakt poparty setkami badań. A wsparcie nie tylko najbliższych, ale i otoczenia podczas tego żmudnego, długotrwałego i bardzo trudnego zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie procesu, może mieć kluczowe znaczenie dla jego zakończenia z sukcesem.
Podsumowując: szanujmy się nawzajem i nie wmawiajmy szczupłym, zdrowym osobom, że są grube!